niedziela, 11 stycznia 2015

#sześć

    Od razu zadzwoniłem do naszego znajomego, który zajmował się namierzaniem numerów. Był najlepszy w Londynie, lecz poznałem go, kiedy jeszcze mieszkałem w Sydney. Sam odebrał po dwóch sygnałach:
– Siema Hemmo. Co słychać?
– Mam problem, jak szybko możesz do nas przyjechać? – od razu przeszedłem do rzeczy, nie mając ochoty na zbędne pogadanki.
– Pół godziny. – odparł rzeczowy tonem, po czym rozłączył się.
Odłożyłem telefon na stolik, przecierając twarz dłońmi. Westchnąłem ciężko, obracając się przodem do przyjaciół.
– Musimy poczekać. – mruknąłęm, krzyżując ręce na piersi.
– Będzie dobrze, stary. – próbował pocieszać Clifford, jednak zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie takie proste. 
– Luke? – natychmiast zwróciłem wzrok ku wchodzącej do pomieszczenia brunetce. Ubrała moje szare spodnie dresowe, które pomimo skórczenia, wciąż były na nią o wiele za długie. – Myślę, że powinnam stąd wyjechać. – powiedziała cicho, zajmując miejsce na jednym z krzeseł barowych.
– Co? Nie. Nie ma mowy, nie zgadzam się. – od razu odrzuciłem pomysł dziewczyny, nie wyobrażając sobie, aby teraz mogła dzielić nas jakakolwiek odległość. 
– Hemmings, ona ma rację. Powrót do Sydney będzie dla niej... najlepszym rozwiązaniem. Czy Jake wie, skąd pochodzisz? – pokręciła przecząco głową. – Widzisz. – mruknął Irwin.
– Ma tam być sama? A co, jeśli ją znajdą? – zacząłem gwałtownie, dając sie ponieść emocjom. – Nie ochronie jej, kiedy będzie na drugim końcu świata.
– Masz zamiar ukrywać ją w naszym mieszkaniu? – rzucił sarkastycznie Calum. Nie zdążyło minąć kilka sekund, gdy podnosiłem go za kołnierz w górę, mierząc ostrym spojrzeniem.
– Chcesz powiedzieć coś jeszcze? – warknąłem, jednak chłopak pospiesznie pokręcił przecząco głową. – Tak myślałem.  – dodałem puszczając go, przez co upadł na drewniane panele.
Wyszedłem z kuchni, nie mogąc powstrzymać rosnącego we mnie gniewu. Nienawidziłem być bezradny. 
Z frustracji ciągnąłem za końce moich włosów, sprawiając sobie ból, który przypominał mi o tym, że byłem tylko człowiekiem.
– Luke, przepraszam. – obok mnie pojawiła się Noen, dotykając mojej dłoni swoimi delikatnymi palcami. Poczułem przyjemne dreszcze, przechodzące przez całe moje ciało. – Po prostu to wydawało mi się... Najłatwiejsze. Nie chcę być dla Ciebie problemem. – powiedziała, stając przede mną. 
– Nigdy nie byłaś dla mnie problemem. I nigdy nim nie będziesz. – odparłem, przyciągając ją do mojej klatki piersiowej, oplatając drobne ciało rękami.
– Wiesz... – zaczęła niepewnie, powoli odsuwając się ode mnie. – Zauważyłam, że masz dużą wiedzę na temat gróźb, czy czegokolwiek, co jest związane ze złymi ludźmi.  – czyli w końcu nastąpiło to, czego tak bardzo sie obawiałem. Noen zaczynała pytać, miała podejrzenia, a ja nie czułem się gotowy na zwierzenia w tej kwestii.
– Sam przyszedł. – Irwin pojawił się w odpowiednim momencie. Odetchnąłem z ulgą, ruszając za chłopakiem. Nawet nie spojrzałem za siebie, aby upewnić się, że brunetka także podążała za nami. Może to przez strach? Obawiałem się, że jeśli poznałaby prawdę o moim życiu opuściłaby mnie na zawsze, bojąc się skutków przeszłości.
– Siema, Hemmo. – rzucił Sam, gdy tylko wszedłem z powrotem do kuchni.
– Cześć, stary. – uścisnęliśmy dłonie, zajmując miejsca przy ladzie. Chłopak zaopatrzył się we własny sprzęt, który zaczął rozkładać.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, szukając Noen, jednak jej tu nie było. Zmarszczyłem czoło. Spojrzałem w stronę Clifforda, prosząc go wzrokiem o znalezienie dziewczyny. Skinął głową w zrozumieniu i poszedł w stronę salonu.
– Kogo szukamy? – zapytał Sam, wpatrując się w swojego laptopa.
– Trzeba namierzyć jakiegoś kolesia z numeru komórkowego. – mruknąłem, podając mu telefon. 
Wziął go do ręki i rozpoczął działanie.
– To może chwilę potrwać. – rzucił, wystukując coś na klawiaturze.
– Mamy czas. – odpowiedziałem, rozsiadając się na krześle.

***

   Minęło sześć godzin. Mieliśmy adres, nazwisko i życiorys tego śmiecia. Znałem go bardzo dobrze. Za nim opuściłem Sydney, chciał do nas dołączyć, jednak ktoś, komu sprawiało radość niszczenia niewinnych, kompletnie nie związanych z nielegalną działalnością nie pasował do naszego gangu.
Tom Jorge.
– Wiesz, że on chce się zemścić? – Clifford odciągnął mnie na bok, dzieląc się swoimi podejrzeniami.
– Wiem. I dlatego musimy go odwiedzić. – mruknąłem, grzebiąc w kieszeni spodni w poszukiwaniu paczki papierosów.
– Kiedy? – do rozmowy dołączył się Irwin.
– Teraz. – odpowiedziałem, odpalając fajkę. Zaciągnąłem się, pozwalając sobie na sekundę rozluźnienia, po czym chwyciłem kluczyki z samochodu i wyszedłem z mieszkania.
 Nie patrzyłem za siebie, czy reszta idzie za mną. Miałem jeden, jasny cel – pokazać mu, że zadarł z niewłaściwymi ludźmi.
 Odpaliłem auto, tuż po tym, gdy Ashton z Michaelem zajęli miejsca. Calum pozostał w domu, opiekując się Noen.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Co, jeśli on tylko na to czekał? I jest gdzieś tutaj? – zaczął histeryzować Clifford, doprowadzając mnie tym do szału.
– Zaufaj mi. – rzuciłem, starając się pohamować nerwy.
 Wyjechałem na główną ulicę, kierując się w stronę odpowiedniego adresu. Jednak skręciłem w inną uliczkę, dzięki czemu powróciłem w okolicę naszego mieszkania.
 Mieliśmy idealny widok na budynek, w którym mieszkaliśmy.
– Jesteś idiotą, genialnym idiotą, – mruknął Irwin z aprobatą w głosie.
 Wyłączyłem silnik i postanowiłem czekać. Nie pomyliłem się. Chwilę później zobaczyłem podjeżdżające srebrne volvo.
 Od razu rozpoznałem dwie osoby, które z niego wysiadły. Zdawałem sobie sprawę, że oni na pewno nie byli tutaj jedyni. I wiedziałem też, że Sam z nimi współpracuje.
 Nie byłem głupi, a oni nie grzeszyli wiedzą.
– Załóżcie okulary, bluzy i kaptury, nikt nie może was rozpoznać. – poleciłem, robiąc dokładnie to samo.
 Wysiadaliśmy z auta po kolei, w kilku minutowych odstępach czasowych. Byłem ostatni. Krew w moich żyłach z każdym kolejnym krokiem, co raz bardziej wrzała.
 Kiedy wszedłem na klatkę, zacząłem biec, pokonując po cztery stopnie na raz. Drzwi były uchylone, słyszałem krzyki.
 Jedyne czym się przejmowałem to bezpieczeństwem mojej Noen.
– Luke, biegnij do Twojego pokoju! – wrzasnął Clifford, okładając pięściami jednego z typów. To nie był Jorge, tylko jakiś jego sługus.
 Nie myśląc wiele, rzuciłem się biegiem w odpowiednią stronę. Im bliżej byłem, tym głośniej słyszałem krzyk dziewczyny, co sprawiało, że jeszcze bardziej się nakręcałem.
Drzwi były zamknięte, dlatego wziąłem rozpęd i wyważyłem drzwi.
To, co zobaczyłem... Nigdy nie wyrzucę tego obrazu z mojej głosy. Noen została rzucona na ścianę, jej ubrania były rozerwane, potargane. Twarz była sina, widziałem spływającą czerwoną ciecz.
 Dusił ją. Ten dupek ją dusił.
 W ciągu sekundy znalazłem się przy nim, odrzucając go od niej. Chwyciłem go za ramiona, rzucając nim o komodę.
– Teraz zmierzysz się z kimś swojej wagi, Jorge. – syknąłem, zbliżając się do niego.
 Okładałem go pięściami. Czułem się, jak w amoku. Nie zwracałem uwagi na to, co mnie otacza, dopóki nie zostałem siłą odciągnięty przez przyjaciół.
 Tom leżał na podłodze. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem, każdy oddech sprawiał mu ból.
– Luke, ona to widziała. – szepnął Michael, dotykając mojego ramienia.
 Odwróciłem się za siebie, napotykając wystraszone spojrzenie Noen. Chciałem zrobić krok w jej stronę, ale automatycznie się cofnęła.
Znowu. To znowu się działo. Traciłem ją.
– Kochanie... – wyszeptałem, wyciągając dłoń w jej stronę, lecz ona jedynie pokręciła przecząco głową, łamiąc moje serce na pół.
Kolejny raz czułem, że moje serce staje się puste...