poniedziałek, 21 lipca 2014

#trzy

Wróciłem do domu, gdzie zastałem moich przyjaciół siedzących na kanapie przed telewizorem. Pili piwo, jedli niezdrowe jedzenie, czyli to, co zwykle.
Opadłem na kanapę, tuż obok Irwina. Westchnąłem ciężko, co nie uszło jego uwadze.
– Co jest Hemmings? – zapytał, podając mi jedną z butelek. Wziąłem ją chętnie, otwierając zębami. Był to zły nawyk, jednak dzięki temu, mogłem szybko zaspokoić pragnienie.
– Spotkałeś się z nią? – pokiwałem głową w odpowiedzi na pytanie Michaela. Od razu zyskałem ich zainteresowanie.
– Mów. – naciskał Clifford. Wywróciłem oczami.
– Spotkałem ją, właściwie wpadłem na nią na ulicy, dosłownie. O dziwo, nie poznała mnie. Zaprosiłem ją na kawę i ciastko. W kawiarni prawie wpadłem, kiedy zamówiłem jej czekoladę taką, jaką uwielbiała. Kwestia przyzwyczajenia. – wziąłem głęboki oddech, kontynuując. – Rozmawialiśmy, wie, co robię, ja wiem, co ona tu robi. Uznała imiona za zbieg okoliczności, o nazwisko nie pytała. Odwiozłem ją do domu, no i... – przerwałem, przypominając sobie z jaką czułością patrzyła na tamtego chłopaka. – Ona kogoś ma, a ja nie mam prawa wchodzić do jej życia ponownie. – podsumowałem.
– I tak na nią lecisz. – stwierdził Irwin, za co miałem ochotę rzucić nim o ścianę, ale było mi szkoda naszego plazmowego telewizora.
– Serio? Gratuluję odkrywco Ameryki. – rzuciłem sarkastycznie, wstając z kanapy. Zmierzyłem wzrokiem pomieszczenie, szukając mojego telefonu.
Potrzebowałem odciągnąć myśli i wiedziałem, gdzie najlepiej się udać.
– Nawet nie próbuj, dopiero, co miałeś poważną kontuzję. – poczułem dłoń Clifforda na ramieniu, którą pospiesznie strzepnąłem. Nie potrzebowałem niańki. W końcu miałem już osiemnaście lat.
Namierzyłem komórkę, natychmiastowo po nią sięgając. Wybrałem odpowiedni numer i już po kilku sygnałach usłyszałem dobrze znany, zachrypnięty głos w słuchawce.
– Siemka, Hemmings czyżbyś chciał zarobić?
– Mniej więcej. Masz coś Styles? – zapytałem, wpatrując się w okno. Było już ciemno, a ulicę oświetlała migające światło latarni. Niebezpieczna dzielnica. Nie chciałbym, aby o tej godzinie samotnie błąkała się Noen.
Kolejny raz nieświadomie o niej myślałem, naprawdę musiałem coś zrobić, aby oczyścić się z tych wszystkich dręczących mnie myśli.
– Jake Cheeky już czeka. – mruknął chłopak i nie czekając na moją odpowiedź rozłączył się. Miałem pół godziny.
– Jedziecie ze mną? – zapytałem przyjaciół, którzy bez słowa zaczęli się zbierać. Uznałem to, jako potwierdzenie i skierowałem się do przedpokoju, gdzie wsunąłem stopy w moje vansy.
Wyszedłem na zewnątrz, uprzednio zabierając kluczyki z samochodu z szafki. Na dworze odpaliłem jednego papierosa. Zaciągnąłem się dymem, dając sobie chociaż chwilę relaksu.
–  Jesteś pewny, Luke? –  obok mnie pojawił się Clifford, znowu dramatyzując. Skinąłem głową, zrzucając niedopałek na ziemię.
Otworzyłem auto, zajmując miejsce kierowcy. Czekałem jeszcze chwilę, aż wreszcie moi przyjaciele zajęli miejsca i mogliśmy odjechać.
Nie odzywałem się przez całą drogę, skupiając umysł jedynie na tym, co miało nadejść.
– Mówię Wam, to nie skończy się dobrze. – powtarzał Michael, kręcąc głową. Ignorowałem go. Nie miałem innego wyjścia. Nie było możliwości wycofania się. Nie byłem tchórzem, który tak po prostu rezygnuje.
Zaparkowałem pod "Fredo". Jedynie lampy uliczne dawały niewielkie smugi światła. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że lokal był nieczynny, ale było to bardzo mylne.
Skierowaliśmy się na tyły budynku, gdzie ludzie czekali w długiej kolejce. Tak, jak mówiłem. Pierwsze wrażenie, nie zawsze okazuje się prawdziwe.
Nie musieliśmy czekać, od razu podeszliśmy do jednego z ochroniarz - Liama. Przepuścił nas bez problemu, natomiast ludzie nie wydawali się tym faktem zbyt zadowoleni.
– Stulcie pyski! – warknąłem, na co momentalnie zamilkli. Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do środka.
Od razu owionął nas smród dymu, alkoholu i spoconych ciał. Obrzydliwa mieszanka, do której po dłuższej chwili można się przyzwyczaić.
– Hemmings! – usłyszałem za sobą znajomy głos, na którego dźwięk odwróciłem się. Napotkałem wzrokiem zielone oczy mojego przyjaciela, teraz były już nieco zamglone.
– Siema, Styles. – przywitaliśmy się naszym męskim uściskiem. – Za ile walka? – spojrzałem na niego pytająco. Zmarszczył czoło.
– Za 5 minut. – wreszcie odpowiedział, a moje oczy rozszerzyły się. Miałem mało czasu, bardzo mało. Pokręciłem głową i wyminąłem go bez słowa.
Przepychałem się w tłumie, odpychając od siebie każdego, kto przeszkadzał mi w drodze. Jednak zatrzymałem swoje ręce w ostatniej chwili, gdy zauważyłem znajomą, kobiecą postać.
– Kurwa. – jęknąłem pod nosem, przeczesując pospiesznie włosy dłonią.
Rozejrzałem się nerwowo, szukając znajomego chłopaka. Przecież nie mogła być tu sama, prawda? Westchnąłem ciężko, nie widząc go nigdzie. Walka miała się zaraz rozpocząć, więc nie mogłem zostać. Obiecałem sobie, że pojawię się przy niej zaraz po jej zakończeniu.
– Jesteś wreszcie. – rzucił Fredo, właściciel lokalu, a raczej tej speluny. – Postawiłem na Ciebie dzisiaj, nie schrzań tego. – dodał, klepiąc mnie po plecach.
Skinąłem głową i wszedłem na ring. Rozebrałem koszulkę i spodnie, które zmieniłem na krótkie, sportowe szorty koszykarskie. Na dłonie wsunąłem żelowe rękawiczki.
Byłem gotowy.
Odwróciłem się przodem do mojego przeciwnika. Wtedy doznałem szoku. Przede mną stał... Chłopak Noen.
– Mam dzisiaj prawdziwego pecha. – mruknąłem pod nosem, zdając sobie sprawę z obecności Clifforda przy moim boku.
– Nie zaprzeczę. – odparł. – Ale muszę... A nie mówiłem? – wiedziałem, że mimo wszystko był z siebie zadowolony. W końcu przewidywał, że stanie się coś złego.
– Uwaga! – na środku pojawił się Fredo. – Zaczynamy walkę! Dzisiaj staną do niej młodzi mężczyźni. Po prawej mamy kogoś nowego, przedstawiam Wam Jake'a Cheeky! – po lokalu rozniósł się dźwięk braw. Jednak nie były one zbyt żywe i głośne. Wtedy zdałem sobie sprawę, że zostanie podane także moje nazwisko. Chyba nie mogło być gorzej.  – A po lewej nasz wspaniały Luke Hemmings! – teraz widownia zaczęła szaleć. Uwielbiali mnie, ponieważ nigdy nie przegrywałem.
Rozejrzałem się dookoła. Wtedy to zobaczyłem.
Noen. Ona mnie rozpoznała. Ale nie, jako Luke'a z kawiarni, ale jako Luke'a, którego kochała, tego, który ją opuścił, a do tego oszukał.
Byłem przegrany, wiedziałem to, lecz teraz musiałem skupić się na walce.
Padł pierwszy gong.
Uniosłem pięści w górę, zasłaniając twarz. Próbował zadać pierwszy cios, ale zrobiłem unik. Wtedy, to ja wyprowadziłem lewy sierpowy z udanym skutkiem.
Zatoczył się do tyłu, a z jego nosa zaczęła wypływać krew. Widziałem, jak z każdą sekundą co raz bardziej słabnie.
Musiałem to wykorzystać, wykonując szybkie uderzenia, których nie mógłby uniknąć. Udało się. Upadł. Po widowni rozniósł się pisk, brawa... Byli wniebowzięci.
Fredo chwycił moją dłoń do góry, ukazując tym, że wygrałem. Tylko dlaczego czułem się przegrany? Odwróciłem się w stronę chłopaka, ale pochylała się już przy nim drobna brunetka. Dotknąłem jej ramienia, na co się wzdrygnęła. Jednak spojrzała w moją stronę. Kiedy zdała sobie sprawę, że to ja, jej wyraz twarzy uległ zmianie. Był to żal pomieszany z rozczarowaniem.
– Luke, tak? Zbieżność imion, prawda? – mruknęła, wpatrując się w moje oczy. Przełknąłem ślinę, nie mając pojęcia, co mam teraz zrobić. Ale ona wiedziała, do czego zmierza.
– Hemmings, tak? To też zbieżność, prawda? – widziałem, jak łzy majaczą w jej pięknych, brązowych oczach. Przypomniałem sobie jej widok, kiedy odchodziłem. Wyglądała dokładnie tak samo.
– Wiem, że to Ty. Ale wiem też coś innego. 
– Co? – szepnąłem ledwo słyszalnie, bojąc się odpowiedzi.
– Luke Hemmings przestał dla mnie istnieć ostatniego dnia lipca. 

5 komentarzy:

  1. Nie werze że tak się to potoczyło ..
    Ciekawe czy ją odzyska...
    Te opowiadanie ma ogromny potencjał
    Mam nadzieję, że pomimo braku motywacji dotrwasz do końca
    Sercem i duchem jestem z Tobą i mam nadzieję że chociaż to Cię będzie motywować !!!
    ~M.

    OdpowiedzUsuń
  2. jeej, co tutaj się nie dzieje, świetnie piszesz! ♥ życzę weny na kolejny i już nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczucia jednego z przyjaciół okazały się słuszne - ta walka nie mogła skończyć się dobrze i rzeczywiście, nie skończyła się. Najpierw Noen pojawia się na widowni sama, bez swojego chłopaka, a chwilę później Luke dostrzega go tuż przed sobą, bowiem ma z nim walczyć. Wyobrażam sobie, że ciężko było mu się skupić, ale sobie poradził, wygrał. Szkoda tylko, że musiał usłyszeć tak przykre słowa z ust Noen. Zasłużył sobie na to? Być może, jestem zagubiona.
    Kochana, czekam na rozdział kolejny, dużo weny życzę. Całuski ślę <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to .! Dziś znalazłam tego bloga i możesz być pewna ze zdobyłaś fanke twojego opowiadania Wenyy!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże boskie ;D Czekam na rozdział niecierpliwie. ;d

    OdpowiedzUsuń